Licznik

Liczba wyświetleń strony:
15754

W parafii Niedziela Misyjna

w Niedziele 16 sierpnia br. goscimy Ks. Pawła Dziatkiewicza Salezjanina - misjonarza. Razem modlimy się za misje i wsłuchamy się w Słowo Boże.
Nasze ofiary na Tace przeznaczone sa na szczególny cel - bowiem nasz parafianin Mateusz Patro (były ministrant) wyjeżdża jako wolontariusz do pracy na misje do Dire Dowa w Etiopii.

zapraszamy na wspólna modlitwę i prosimy o ofiarność.

  ZA WSZYSKO CO DOBRE NIECH PAN BÓG WYNAGRODZI W OBFITOŚCI

 

otrzymane podziękowania:

 

Szczęść Boże,

Serdecznie dziękuję za miłe przyjęcie i poparcie dzieła Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego Młodzi Światu z Wrocławia.
Niech Pan Bóg pobłogosławi Księdzu i Parafianom za Waszą szczodrobliwość, pamięć i zaangażowanie
Pod koniec tygodnia, Wolontariat przyśle sprawozdanie oraz oficjalne podziękowanie za niedzielę misyjną.

Pozdrawiam
ks. Paweł Dziatkiewicz
misjonarz z Afryki

 

 

Niedziela misyjna w Parafii

Powrót

list Mateusza

Pozwoliłem sobie zamieścić dwa tygodnie później informacje na temat niedzieli na naszym blogu internetowym, tu również podaję odnośnik:

http://etiopia.wolontariusz.swm.pl/72-do-wyjazdu-juz-tuz-tuz/   - mam nadzieje ze Ksiądz się nie gniewa za pożyczoną fotografie;

No cóż, chciałbym Księdzu powiedzieć, może spóźnione ale na pewno szczere Bóg zapłać! Bez Księdza pomocy  i dobrej woli nie byłoby możliwe zorganizowanie tej niedzieli. Udało się łącznie zebrać sumę w wysokości 3261zł. To naprawdę ogromna pomoc dla mnie. Opłaciłem już wkład własny w wysokości 1000zł, następny tysiąc chciałbym przeznaczyć na sprzęt rehabilitacyjny, który w większej części jest już zakupiony. Jak będę się widział z Księdzem to przy okazji przedstawię szczegółowy spis. Resztę zebranej kwoty, czyli 1261zł chciałbym przeznaczyć na możliwość przedłużenia trwania projektu. Wiążą się z tym określone wydatki, takie jak zakup żywności, korzystanie z internetu, przedłużenie wizy, podróż (środki komunikacji miejskiej, oraz krajowej), oraz te wydatki których nie można przewidzieć.

 

 

..... jak to wszystko się zaczęło.... informacje Mateusza

 

Nr 23SP3DF Brzmi tajemniczo ale to właśnie imię mojego biletu, który zabiera mnie 23 września w Nieznane.  W strony które nie są odwiedzane przez turystów chcących mieć wspaniale wakacje, miejsca nierzadko zapomniane przez nas samych – ludzi z bogatego południa. Dokładniej mówiąc numer ten widnieje na mojej karcie pokładowej na lot: Warszawa – Addis Abbeba.  Tak zaczyna się moja przygoda, która będzie trwała jakieś 8 – 9miesięcy.  Ale jak to się zaczęło, co będę tam robić i po co tam jadę? Sam czasem zadaje sobie te pytania… ale wszystko po kolei.

Był czerwiec, po egzaminach, prawie już na trzecim roku studiów fizjoterapii. Tego dnia usłyszałem relacje osoby która przyjechała do Polski z wyjazdu misyjnego. I wtedy cos we mnie się zapaliło, jakaś lampeczka. Nieśmiała myśl błysnęła przez umysł: "a może ja bym tak spróbował?" I to był początek.

A wiadomo początki są zawsze ciężkie. Miałem mnóstwo wątpliwości: Czy się nadaje? Czy dam sobie radę? To przecież ciężka i wymagająca wyprawa. Czy trafię do ludzi, czy się z nimi dogadam, kulejąc w nie swoim języku. Czy wrócę? w końcu to kraje trzeciego Świata, Bóg jeden wie co może się tam zdarzyć. Co pomyślą sobie moi rodzice, na to że zobaczą mnie dopiero za ponad pól roku? No i jak mam się tam w ogóle dostać? Człowiek, biedny student, nie ma nawet pieniędzy na wyjazd na wakacje a co mówić do Afryki?! Ale pomimo ze było tak wiele wątpliwości, teraz widzę ze prysnęły jak mydlana bańka. Widocznie musiała być w tym Boża Wola, bo wszystko układało się tak jak by to był jakiś jeden wielki plan. Wszystkie sprawy które trzeba było załatwić, wymogi które musiałem spełnić - wszystko układało się abym tylko mógł pojechać, jak gdyby . Jak gdyby Afryka oczekiwała mnie, potrzebowała, prosiła o pomoc.

Zawsze spotykałem na swej drodze ludzi dobrej woli. Zaczęło się od Salezianskiego Wolontariatu Misyjnego Młodzi Światu. Grupa wspaniałych, charyzmatycznych pełnych energii osób. To właśnie dzięki ich pomocy możliwe było zgłoszenie  projektu do konkursu MSZ`etu. Wiele im zawdzięczam, zarówno pod względem wsparcia merytorycznego jak i przyjacielskich długich rozmów. Koniec końców projekt przeszedł i dostaliśmy dotacje. Był to naprawdę ogromny sukces, bo w całym konkursie uczestniczyło 300 projektów z czego przechodzi tylko 60! Pamiętam jeszcze jak non stop przez dwa tygodnie, zarywając szkole, pisaliśmy w biurze SWM`u do późnych godzin kolejne strony szczegółów projektu. Nie byłoby to oczywiście możliwe, bez pomocy przyjaciół z wolontariatu. Później były szkolenia. Przedwyjazdowe: na którym można było się dowiedzieć sporo nt. kraju do którego się wyjeżdża, jak zachować się w trudnych sytuacjach, co ze sobą zabrać, jak się wyposażyć, jakie szczepionki wziąć itd. Uczestniczyłem również w kursie medycyny tropikalnej, na której były poruszane zagadnienia szczególnie pod kątem medycznym. No, i oczywiście był jeszcze kurs Klanza - przygotowujący do pracy z dzieciakami. Tak wiec pod kątem merytorycznym jestem, myślę w miarę dobrze przygotowany. Projekt oczywiście nie był w pełni finansowany, zakłada wkład własny. Ale z tym tez nie było problemu. W naszej parafii odbyła się niedziela misyjna, a zebrane na niej środki zostały przeznaczone jako wkład oraz zakupiono potrzebne rzeczy na doposażenia szpitala Sióstr Misjonarek. Oczywiście niedziela nie mogła by się odbyć bez dobrej woli naszego proboszcza, za co chciałbym serdecznie podziękować. Kolejnym problemem jaki był do pokonania to nadbagaż... naprawdę spory nadbagaż. Nie dość ze miałem ograniczenia wagowe bagażu własnego bo tylko 28 kilo. Sam sprzęt rehabilitacyjny waży ok. 25 kilogramów, a gdzie zapakować śpiwór, ubrania, leki? Ale i ten problem był do pokonania: znalazł się życzliwy ksiądz, który również wybiera się do Etiopii, zgodził się wziąć 20 kg wiec mogę zabrać prawie wszystko co zaplanowaliśmy. Dodatkowo w zeszłym tygodniu znalazła się osoba która mnie odbierze w Addis (stolicy Etiopii)  z lotniska, wiec nie musze się martwic ze gdzieś zagubię się w miejskiej dżungli. Ogromnym dla mnie wsparciem była również pomoc rodziny: rodziców, dziadków, rodzeństwa. zarówno ta materialna jak i psychologiczna. Może trochę boją się ze cos mi się przydarzy, ale chyba pogodzili się z moja decyzją. Fakt faktem: grunt to rodzinka! Ale chyba największą pomocą dla mnie była Ania, fizjoterapeutka z Wrocławia to właśnie z nią realizuje ten projekt Pojechała tam miesiąc wcześniej (ja nie mogłem wyjechać tak wcześnie) przetarła szlaki, podpowiada co wziąć, co kupić do szpitala a co jest zbędne. Będzie mi teraz o wiele łatwiej.

Co będziemy tam robić? przede wszystkim ratować ludzkie życie. W całej Etiopii jest ok. 4,2 ml sierot, to jak by nasze dwie Warszawy: nie maja gdzie mieszkać, gdzie się podziać, co jeść. Ogromna ich cześć to dzieci z wadami fizycznymi, dzieci ułomne, których rodzice nie byli w stanie zapewnić odpowiednią opiekę, bo sami ledwo wiążą koniec z końcem. Do takich osób właśnie jedziemy. Szpitale są wypełnione po brzegi, nie ma odpowiedniego sprzętu, leków, specjalistów. Dlatego nasz projekt zakłada dowóz sprzętu i prace w jednej z placówek w miejscowości Dire Dowa, jest to na wschodzie kraju, miasteczko, a właściwie metropolia bo liczy ok. 4 ml ludzi, przepięknie położona w górach. Jako fizjoterapeuci oprócz pracy na oddziałach w naszych obowiązkach będzie również doszkalanie miejscowej kadry. Tam osoba kończąca miesięczną szkole jest już wysyłana do  pracy, pytanie tylko jak będzie skuteczna w swoich działaniach: czy pomoże czy zaszkodzi mając tylko uszczerbek potrzebnej wiedzy. Dodatkowo na plecach przywozimy cale wyposażenie do sali rehabilitacyjnej, która jest zrobiona prowizorycznie pod blaszanym dachem w kącie betonowego ogrodzenia... no cóż od czegoś trzeba zacząć...

i tu nasuwa się takie stwierdzenie: ze może to co robimy jest jedynie kropla w morzu biedy i nieszczęścia ale czyż nie warto?

Na koniec jeszcze chciałbym zachęcić Was do odwiedzania strony naszej parafii na której to będą się ukazywały co jakiś czas newsy z mojego wyjazdu.

Pozdrawiam gorąco Mateusz

Szczęść Boże!

                                                                           

 

list Mateusza 2

Drogi Księże Proboszczu! Na początku mojego listu chciałbym bardzo Księdza przeprosić, że piszę dopiero  teraz,  jednak przed moim wyjazdem nagromadziło się trochę spraw do załatwienia, związanych i to z  samym wyjazdem, jak również z weselem siostry, dlatego też nie udało mi  się  wcześniej  znaleźć  czasu, aby do Księdza  napisać,  tak  jak  obiecywałem.  Jeszcze  raz  bardzo  Księdza  przepraszam  i proszę o wyrozumiałość. Teraz, kiedy piszę te słowa, jest już 23 września, dzień mojego tak długo wyczekiwanego wylotu. Razem z najbliższymi jestem już w drodze do Warszawy, o 13.40 mam samolot. W mojej głowie przewija się tysiące myśli i uczuć, jednak  największe z nich to radość i niedowierzanie, że  już  po północy tam będę – w  Afryce,  przez  ostatnie  pół  roku,  a  nawet  dłużej  przygotowywałem  się do tego dnia i wciąż nie mogę uwierzyć, że to właśnie dzisiaj.  Następnym  razem  napiszę  już  z Etiopii, oczywiście jeśli  tamtejszy internet mi na to pozwoli. Chciałbym również jeszcze raz serdecznie podziękować za pomoc, jaką otrzymałem od księdza i całej parafii podczas niedzieli misyjnej.  Dzięki pieniądzom, które uzbieraliśmy,  jak  już  pisałem wcześniej, udało mi się opłacić mój wkład własny  w projekt  w  wysokości   1000  zł  oraz  zakupić 440 dolarów, na co przeznaczyłem kwotę 1261 zł, pieniądze te na  pewno  przydadzą  mi  się  w Etiopii  podczas  przedłużania  projektu,  pozostałą  część  pieniędzy  przeznaczyłem   na   zakup medykamentów(same lekarstwa, które  zabieram  ważą  ponad  5  kilogramów)  oraz  rzeczy,  o które prosiła mnie wolontariuszka Ania, przebywająca w Etiopii  od  sierpnia,  dzięki  czemu  zna ona już dobrze potrzeby tamtejszych ludzi i  ośrodka  misyjnego  w  Dire  Dowa,  w  którym  będę pracował. Są to m.in. smoczki dla dzieci,  obcążki  do  paznokci,  skakanki  oraz  specjalistyczny sprzęt rehabilitacyjny. W załączniku przesyłam Księdzu spis oraz zdjęcie,  na  którym  widoczny jest  mój  bagaż  przed  spakowaniem  do plecaka.  Niestety  ale  mogę  zabrać  ze  sobą   tylko 20 kilogramów  plus  bagaż  podręczny  oraz   dodatkowe   20   kilogramów   dzięki   uprzejmości misjonarza  z Addis  Abeba  ks.  Mirka,  który  mi  je   przywiezie   w późniejszym   terminie.   Nie ukrywam, że jest to dla mnie wielkie utrudnienie, gdyż potrzeby ośrodka są  o  wiele  większe  niż moje 40 kilogramów i chciałoby się wziąć ze sobą dużo więcej. Jeszcze raz pozdrawiam  serdecznie  Księdza  i  wszystkich  parafian,  równocześnie  prosząc  o modlitwę, która jest dla mnie szczególnie teraz tak ważna. Jeszcze raz za wszystko bardzo dziękuję staropolskim Bóg zapłać! Szczęść Boże! Mateusz Patro

 

 

1. Flamastry szt. 5

2. Zabawki szt. 10

3. Środki owadobójcze szt. 1

4. Bloki rysunkowe A4 szt.10

5. Allergocaps 30 kapsułek szt. 2

6. Apap tabletki 0,5 50 tabl. szt.2

7. Autan Protection Plus Spray 100 ml p/insek szt. 7

8. Cewnik do karmienia przez nos *100 szt.10

9. Gripex Max 20 tabl. szt.2

10. Kalium hypermagnicum 30 tabl. szt.5

11. Plast. Nexcare Sensitive steryl. *20 szt. 2

12. Rękawiczki *100 szt.2

13. Spirytus salicylowy 100g szt.1

14. Emo żel p/komar szt.5

15. Orofar max 20 tabl. szt. 2

16. Witamina C szt.2

17. Manusan szt.1

18. Cewnik ablacyjny szt.20

19. Plastry MATOPT SOFT szt.2

20. Dermazin szt.30 21. Diclac szt.2

22. Unidox Solutab szt.2

23. Skakanka szt.5

24. Skakanka plastikowa szt.5

25. Skakanka sznurowana długa szt.5

26. Lina pleciona 10m

27. Ogniwo z zamknięciem skrętne szt.5

28. Karabińczyk do lin szt.3

29. Gryzaki dla dzieci szt. 10

30. Chusty Klanza szt.3

31. Gumka aptekarska 1,5 m szt.10

32. Piłki rehabilitacyjne różnej wielkości szt.20

33. Żelowe kompresy zimno-ciepłe szt.5 34. Lina alpinistyczna szt.2

35. Drabinki rehabilitacyjne szt. 3

36. Smoczki dziecięce szt.10

37. Obcążki do paznokci szt.30

38. Stoperan szt. 2

39. Opatrunki na rany poparzeń szt.10

 

 

 

list Mateusza 3

Szczęść Boże!

            Podróż minęła wyśmienicie. Najgorsze co, to było pożegnanie. Ale po dotarciu do celu, pod naporem wszelkiej różnorodności, kultury, ekscytującej przygody o wszystkim się zapomina. Przez pierwsze 3 dni miałem możliwość mieszkać u znajomej mojej koleżanki, poznać trochę miasto, oswoić się ze wszystkim. To był dla mnie szok, nie ukrywam. Wszystko tu jest tak inne, nowe, czasem może trochę denerwujące, jak wolny internet, ale jak na razie dobrze mi służy wyrwanie sie z rzeczywistości, którą znalem. Od 26 września mieszkam u Sióstr Matki Teresy. Siostrzyczki to prawdziwe anioły. Dobre, miłe, zawsze skore do pomocy. Są tu dwie Polki, więc można od czasu do czasu porozmawiać w swoim języku. Ale nie czuję jakoś palącej potrzeby komunikowania się w polszczyźnie, świetnie się można dogadać po angielsku, którym tu prawie wszyscy władają. Może chcielibyście usłyszeć parę slow relacji z pobytu u Sióstr.

            Wchodzi się przez żelazne wrota, przy których czuwa strażnik. Nikt nieproszony nie może się dostać do środka. Przed wejściem stoją zaparkowane samochody terenowe. To potężne maszyny z 4-5 litrowymi silnikami. Tutejsze drogi wymagają ciężkiego sprzętu. Przejechanie do Dire Dawa, czyli jakieś 540km zajmuje ok 12 godzin. Nieopodal wejścia znajduje się również kaplica, w której to Siostry maja codziennie msze o 6.30, a o 17.00 adoracje. Mam szczęście, właśnie kończy się całodzienne świętowanie w kaplicy dnia Meskel, czyli święta Krzyża, siostry wychodzą, a ja spotykam sie z Siostra Marta John, Polką. Rozmawiamy chwilę, zaprasza mnie do uczestnictwa w widowisku z okazji święta Meskel. Ale najpierw muszę rzucić gdzieś swój plecak. Jest ciężki niczym worek kamieni. Głównie książki, wiedza na pewno lekka nie jest! Siostra Marta zaprowadza mnie do męskiej części domu. Wąską alejką docieramy do werandy z niewielkim balkonem. Na zewnątrz są umywalki, prysznice, toalety. Dużo kwiatów. Z zewnątrz jest ok, ciekawe jak w środku. Siostra wraca do obowiązków, ja wchodzę przez drzwi główne. Nie mogąc znaleźć włącznika światła brnę po ciemku korytarzem, wchodzę do jednego z pokoi i obmacuje ściany: gdzie sie podziały te kontakty? Cos jak by słyszałem, a może mi sie tylko wydawało, ale czuje podświadomie czyjąś obecność. Nagle słyszę jakieś skrobanie, piski, pokwikiwanie. Teraz już wyraźnie. Co to? W końcu udaje mi się zapalić światło, nikogo nie ma.  Ehhh szczury. Parę razy stukam piętą w spróchniałą podłogę. Chyba pomogło, bo się zrobiło cicho. Przynajmniej karaluchy będą zjadać - myślę sobie. Ok, czas zobaczyć, co się będzie działo na dziedzińcu, w końcu dzisiaj narodowe święto. A na dziedzińcu impreza pełną parą. Na środku jest ustawiony chochoł z trawy, na samej górze krzyż. Ludzie zgromadzeni na około, tańczą w rytm dudniących bębnów. Nagle zapanowała cisza. Ksiądz odprawia modlitwę, dość długa, po czym podpala chochoł z krzyżem. Ogień wesoło tańczy na dobre parę metrów. Razem z nim pacjenci ośrodka. Ludzie gromadzą się i cisną, żeby tylko poczuć  ciepło ogniska - podobno ma działanie niczym woda świecona. Święto Meskel  jest to uroczystość z okazji odnalezienia Krzyża, na którym umarł Jezus. Jest taka legenda ze Św. Agata, chciała odnaleźć krzyż, ale nie mogła, będąc na polanie poprosiła Boga, by jej pokazał, gdzie Krzyż jest. Z kwiatów o żółtym kolorze, buchnął ogień i wskazał drogę do Krzyża. Św. Agata podążyła w tym kierunku i odnalazła relikwie, jednak tylko jedna połowę. Na cześć tego wydarzenia pali sie ognisko z krzyżem przytwierdzonym na samym czubku. Wierzy się, że rok będzie pomyślny, kiedy krzyż spadnie i wskaże kierunek. Święto, pomimo że kościelne jest niezwykle hucznie obchodzone. Przez cala noc dało sie słyszeć muzykę i śpiewy. A w centrum miasta był pokaz ogni sztucznych. Wcześniej, przejeżdżając przez miasto do sióstr ze swoim bagażem widziałem po drodze mnóstwo takich chochołów z krzyżem do spalenia. Dzisiaj każdy sie cieszył, każdy świętował,  nikt nie był ubogi i biedny. Wszyscy, o tym zapominali wspólnie się ciesząc.

            Warto tutaj również powiedzieć coś na temat religii w Etiopii. Przenika ona wszelkie dziedziny życia. Narodowe święta są świętami religijnymi. Ich kalendarz również biegnie według wiary. Ludzie są bardzo pobożni, nie sposób spotkać ateisty. Religia jest wpajana od kołyski. Słychać ją w języku, muzyce, szczególnie w muzyce. Najsławniejsi piosenkarze w kraju to wykonawcy muzyki religijnej. Ciężko jest usłyszeć w radiu hity z europejskich list przebojów. To bardzo pozytywne, bo przekłada sie na dobre cechy społeczeństwa, takie jak szerzenie dobra, miłości, współczucia. Ludzie są bardzo świadomi swej duchowości. Są wśród nich tacy, którzy porzucają rodziny i idą służyć Bogu. Jak w Lalibelli - świętym mieście Etiopii, gdzie dla Boga ludzie żyją w skrajnym ubóstwie i umartwieniu. Może to jest spowodowane tym, że w Etiopii przez setki lat ścierały się dwie potężne religie: chrześcijaństwo i muzułmanizm. Ludzie tu mieszkający musieli mieć równie silne poczucie duchowości, co ich sąsiedzi. I to jest również odpowiedź na to, dlaczego katolicyzm przetrwał tu napór islamu. Możemy sie tylko od nich uczyć.

            Chciałbym podziękować na koniec wszystkim osobom, które przyczyniły się do tego, że mogłem wyjechać i czynić tu dobro. W następnych listach postaram sie opisać swoją pracę i obowiązki. Ale tu jest tyle do zrobienia, tyle się tu dzieje, że po prostu nie ma czasu, żeby usiąść przed klawiatura i coś naskrobać. Postaram sie w miarę możliwości pisać regularnie. Dziękuję jeszcze raz za wsparcie materialne i duchowe.

Szczęść Boże!

Mateusz Patro

 

Afryka Mateusza

Powrót

list Mateusza (5) - 14.10.2009

Szczęść Boże!

w końcu udało mi sie znaleźć w miarę przyzwoita kafejkę internetowa, łącze tak wole ze u nas to by była przeszłość, ale tutaj najszybsze w mieście;]

postaram sie napisać parę slow o miejscu w którym teraz jestem.

 

Dire Dowa, miasto położone na wschodzie Etiopii, nieco w górach. klimat niezwykle upalny, w dzień do 40 stopni w nocy 25-30 a śpi sie pod moskitierą bo zaczyna sie sezon malaryczny. Przyjechałem tu 2 tyg. temu ze stolicy Addis. Mieszkam u sióstr matki Teresy, maja naprawdę spory ośrodek, na ok 1400 pacjentów, ale mam dobre zakwaterowanie, cos w stylu kawalerki, jedzenie tez jest wporzadku, chociaż juz nie raz miałem prawdziwa rewolucje po tutejszej indzerze, strasznie ciężka na żołądku, ale smakuje. pracy jest tu ogrom, pacjentów ciągłe przybywa, a tutejsi terapeuci sa bardzo kiepsko przeszkoleni. w ogóle tu jest jakaś taka mentalność dziwna jeśli chodzi o naukę i praktykę, pokarze sie takiemu co i jak, on mówi ze ok, zrozumiał a potem robi swoje, zero kreatywności, ciężko sie z nimi pracuje ale mamy ciągle szkolenia, może będą z tego jakieś efekty. dzisiaj byłem w miejscowym szpitalu. ogromny, mnóstwo oddziałów, pacjentów, skrajnie przeludniony, ale dobrze sobie radzą, maja sporo leków, i dobry w miarę sprzęt od darczyńców, wiec jeszcze nie jest tak z tym źle. Odwiedziłem oddział fizjoterapii, o zgrozo, ludzie po studiach ale podstawowe błędy popełniają, stosują toporne, przestarzale juz metody i nie wykorzystują w całości sprzęt jaki zostali im zasponsorowany. Mnóstwo jest tu potrzebujących jeśli chodzi o mój fach, ale dzień ma tylko 24 godziny i ciężko sie wyrobić ze wszystkim, dzisiaj np miałem pacjenta, starszego pana który rąbał drzewo i spadło na niego na szyje, zastosowałem mu manipulacje na odcinku szyjnym i dziadek od razu wstał zdrowy, az mnie po rekach całował. wiedza nt tego sposobu leczenia jest nie wielka, ale tutejsi fizjoterapeuci nie maja za bardzo pojęcia.

kończę juz, postaram sie napisać nast. razem cos więcej i jakieś zdjęcia dołączyć;]

 

Pozdrawiam ze słonecznej Etiopii dla Księdza i parafian!

Mateusz

list Mateusza (6) 25.10.2009

Szczęść Boże!

 

Pisze znowu z zimnej stolicy Addis, temperatura tu sie wacha pomiędzy 34 w dzień a 10 stopni z rana. Niezbyt przyjemnie, dlatego dzisiaj w nocy wyruszamy do Dire Dawa, mieście położonym 500km stad. Ale to znowu skok w skrajność. Tam temperatura w dzień 45 w nocy 25 stopni. Chociaż mi to bardzie odpowiada niż zimnica tu w stolicy. A celem naszego pobytu w Addis było przedłużenie wizy. mi wiza sie skończyła 23, dostałem tylko na miesiąc, wiec w tym tygodniu udaliśmy sie do emigration Office, strasznie długie kolejki, ale w końcu sie dopchaliśmy. Efekt tego był mizerny, bo przedłużenie dostaliśmy tylko na 1,5 miesiąca. Wiec po skończeniu ważności papierów musimy sie udać do Dzibutti, najbliższego państwa, w którym to będąc 1-2 tyg. odnowi nam sie pozwolenie o pobyt w Etiopii. Dzibutti jest strasznie gorąco, temperatura dochodzi do 60 stopni w słońcu, w godzinach południowych nikogo nie widać na ulicach, pusto wszędzie, wszyscy sie chowają w chłodnych domach. Tu w Addis ostatni tydzień mega przepracowany, mnóstwo pacjentów, którzy wymagają rehabilitacji. Pracują tu terapeuci, ale ich praca wola o pomstę do nieba, zazwyczaj jak wchodzę do ich gabinetu, to którys z nich śpi, a przez cały dzień robią 4-5 pacjentów, chociaż jest ich tam trzech! Jednak osobiście pracuje mi sie tu całkiem dobrze, dostałem swój własny gabinet, łóżko i trochę sprzętu, szkoda aż to opuszczać, w Dire nie ma takiego wyposażenia. Prowadziłem kilku pacjentów, nawet nieźle zacząłem ich wyprowadzać przez ten tydzień, widać efekty, ale no cóż trzeba wyjechać. W Dire mamy do zrealizowania projekt, stad ten przymus. Ale postaram się sie przyjechać po miesiącu znowu do stolicy, może miasto brudne i przeludnione, pogoda nijaka, ale pracuje mi sie tu b dobrze. Miałem jednego pacjenta, który jest po wypadku na boisku. Paraplegia. Ale takiej wiary w rehabilitacje jak u niego jeszcze nie widziałem! I nie trzeba było długo czekać na efekty na 2-3 dzień juz widać było ze wygórowane odruchy bezwarunkowe juz nieco sie stonowały, wzrosła siła mięśniowa. Z pośród ciekawych przypadków to jeszcze jest chłopak, który miał bliskie spotkanie z mułem, również powikłania neurologiczne, do tego podejrzenie guza w potylicy. Kolejny pacjent to chłopak porażony prądem, skora na głowie sie zagoiła, ale nie może domykać prawej powieki, trzeba będzie to nieco naciągnąć, poza tym zwichniecie kostki przykurcz Achillesa, i nieprawidłowe zrośniecie kości udowej powodujące nienaturalna koślawość kończyny. Mnóstwo pracy, ale do wyprowadzenia, tak żeby chodził. Dużo dobrego sie tu robi, ale wszystkim nie można pomoc.

Załączam jeszcze 3 zdjęcia, tu w placówce nie można fotografować, zakaz sióstr.

Dziękuję za modlitwę i wsparcie!

Z Panem Bogiem
--
Pozdrawiam
Mateusz Patro

kolejne fotki Mateusza z Afryki

Powrót

list Mateusza(7) 25.11.2009

Szczęść Boże!
 Chciałbym napisać parę słów o swojej działalności w placówce misyjnej, w której obecnie przebywam. Do zrobienia jest tu ogrom rzeczy, dużo pacjentów, dużo wyzwań, a mało rąk do pracy. Często, kładąc sie do łóżka wieczorem, jestem skrajnie zmęczony, ale dobrze się z tym czuję i chociaż wymaga to sporo odpowiedzialności i zaangażowania, ciesz się że mogę realizować tu swoje pomysły. Ale może najpierw zacznę od opisu miasta Dire Dawa, gdzie mieści się owa placówka. 
Missionary of Charity znajduje sie na ulicy Lagharre, to ruchliwa trasa prowadząca do innego sąsiedniego miasta, gdzieś na pustyni. Dlatego można tu często spotkać karawany wielbłądów wypełnione przeróżnymi towarami pędzone na targowiska w centrum miasta. Kręcą się tu te¿ rzesze bezdomnych ludzi. Klimat w tym miejscu jest dosyć ciepły, więc nie trudno im żyć bez dachu nad głową, śpiąc gdzie popadnie. Nikt tu przynajmniej jeszcze nigdy nie zamarzł.  Czasem to dosyć denerwujące, kiedy idzie się ulicą i tylu biedaków na chodnikach, każdy usiłuje zwrócić na siebie uwagę, złapać za rękę, prosi o pieniądze jedzenie, coś mamrocze w amaryjskim uparcie, chociaż wie, że mało który z przyjezdnych białych zna cokolwiek w ich języku poza „dziękuje”, „dzień dobry” i „ile to kosztuje?”. Pewnego razu miałem dosyć nieprzyjemną sytuacje z pijanym napastliwym jegomościem. Skończyło sie tak że podenerwowany, zaczął rzucać kamieniami w moją stronę. Na szczęście był tak pijany że żaden nie trafił celu. Czasem trzeba uważać. Miasteczko jest położone wysoko w górach, z miejsca gdzie pracuję, widać olbrzymie wzniesienie, nad ośrodkiem. Jestem tu już od prawie 5 tygodnie, ale wciąż takie samo wrażenie robi na mnie ten widok. Przepięknie. W centrum znajduje sie kilka restauracji, rozrzuconych po malowniczych uliczkach. Widać tu sporo zieleni. W porównaniu do Addis wszystko tu wydaje sie takie zadbane, malownicze i bajeczne. W sumie biedy tu tyle samo, ale nieco porządniejsi są tutejsi biedacy. Największą atrakcją w mieście, moim zdaniem są olbrzymie dwa targi. Pierwszy z nich to Taiwan Market. Coś w stylu naszego targowiska przy warszawskim Stadionie Dziesięciolecia, taki wielki ciuchland, ale i można tu zegarek kupić i komórkę czy odtwarzacz mp3. Następny olbrzymie targowisko, juz nie jest tak zadbane. Sprzedają tu głównie produkty spożywcze jak warzywa, owoce, czy przyprawy. Ale wchodząc tu ma się wrażenie że cofa się w czasie. Te całą cywilizacja, postęp jaki obecnie znamy tutaj jeszcze nie zawitał. Produkty są przechowywane w płóciennych workach, czasem widać całe skupisko kolorowych usypanych górek przypraw, ziół, ziaren, zbóż. Aż kręci w nosie, gdy przechodzi się obok. Widoki jak z przewodnika o jakimś egzotycznym kraju. Stragany są rozstawione pod szmacianymi dachami. Sprzedający siedzą wprost na ziemi. A klienci przeciskają sie wąskimi uliczkami. Panuje tu kompletny bałagan i harmider, oczywiście typowy dla tego typu miejsc.
    

--
Pozdrawiam
Mateusz Patro

Etiopia - 25.11.2009

Powrót

List Mateusza (8)

Szczęść Boże!

                Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia chciałbym Wam przesłać z gorącej Etiopii najserdeczniejsze życzenia pogodności, życzliwości i empatii. Aby ten czas był czasem w którym szczególnie pamiętamy o potrzebach innych ludzi, bo tacy ludzie są tuż obok nas i nie trzeba szukać w dalekiej Afryce. Aby w każdym z nas na nowo narodził się Jezus i był światłem dobroci, przypominającym o drugim człowieku.  

                A co u mnie słychać? No cóż, na nudę nie mogę narzekać, cały czas się pracuje, mamy ostatnio dosyć intensywny okres bo kończy się nam projekt wraz z końcem grudnia i musimy spełnić wszystkie jego założenia. Dwa tygodnie temu byłem w Dżibuti, żeby odnowić wizę. Kraj bardzo mi się podobał, suchy i gorący ale o niesamowicie zmiennym i pięknym krajobrazie. Trochę nas kosztował ten 7 dniowy pobyt w frankofońskim kraju, ale było warto. Chociażby po to by zobaczyć Morze Czerwone, po którym niegdyś przeszli Izraelici uciekając przed Egipcjanami. Faktycznie mieli duże szanse to zrobić, gdyż jest on bardzo płytkie. Ale o Dżibuti napisze więcej następnym razem.

                Co po za tym? Generalnie wszystko w porządku, na zdrowie nie narzekam. Przynajmniej to fizyczne, bo wiele bym dał żeby być teraz w Polsce. Przykro spędzać święta poza granicami Polski, bez naszej tradycji, bez barszczu z uszkami, karpia, opłatka. A co dopiero w kraju na wpół - muzułmańskim na wpół - ortodoksyjnym, w którym mało kto słyszał o choince, kolędach czy Świętym Mikołaju. Oczywiście obchodzi się Boże Narodzenie, idzie się do kościoła na specjalną mszę, ale to wszystko, na tym się kończy. Ma się wrażenie że w całej Europie jest jakaś wielka impreza, poruszenie, a mnie tam nie ma. Dopiero gdy coś się traci docenia się tego wartość. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, jak silna i głęboko zakorzeniona jest nasza polska tradycja. Pamiętam jak kiedyś w dzień wigilii oglądałem Teleexpres i pokazywali jak to nasi rodacy spędzają święta poza granicami kraju. Żołnierze gdzieś w Iraku w jakiejś bazie dzielili się opłatkiem, marynarze na jakiś obcych wodach oceanu przyrządzali karpia, a nasza polska emigracja gdzieś w Wielkiej Brytanii jednoczyła się na zbiorową wigilię. A jak wygląda to w naszym etiopskim wydaniu? Dużo biedniej. Bo w tym roku zapowiada się ze nie będzie ani opłatka ani karpia ani wigilii . Wybieramy się na kolację do restauracji z naszymi tutejszymi znajomymi, pewnie zamówię spaghetti z tuńczykiem, żeby było bezmięsnie i na tym koniec. No cóż następna wigilia będzie już na pewno w domu.

Wesołych Świąt i Bożego Błogosławieństwa w Nowym Roku

przesyła Mateusz

Mateusz 23.12.2009

Powrót

list Mateusza (9)

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus

         Na początku mojego listu chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy pomogli w przygotowaniu paczki do Etiopii, która dotarła do mnie miesiąc temu. Bóg zapłać wszystkim. Tu jest ogromne zapotrzebowanie na wszelkiego rodzaju pomoc, szczególnie materialną. Teraz chociaż ta część dzieciaków z Dire Dawa z Missionaries of Charity, będzie mała w czym chodzić.

         Z góry przepraszam że tak późno odpisuję. W ostatnich tygodniach byłem dosłownie na rozjazdach. W stolicy spędziłem ostatnie 14 dni, w sierocińcu prowadzonym przez Siostry Misjonarki Miłości. Jest to ośrodek przeznaczony dla dzieciaków z wirusem HIV, obecnie w placówce przebywa około 400 pacjentów. Na szczęście ośrodek świetnie prosperuje, wspierany przez rząd włoski, zapewnia podopiecznym leczenie lekami retro wirusowymi, zakwaterowanie, posiłki, szkołę, nawet kieszonkowe. Dzieciaki mają tu lepiej, niż w niejednej

etiopskiej rodzinie z zarobkami średniej krajowej. Warto dodać na marginesie ze zastosowanie leczenia wydłuża życie chorego porównywalnie od osoby niezarażonej. W Etiopii wirus HIV może nie zbiera aż takiego żniwa jak np. w Republice Południowej Afryki (40% zarażonej populacji) ale 7% w skali kraju, daje całkiem sporą liczbę chorych bo 5,5 ml. Tak więc, takie placówki jak ta w Asco są jak najbardziej potrzebne w Etiopii. W Asco pracowałem jako fizjoterapeuta, jest tam oddział dla dzieci niepełnosprawnych. Różne przypadki, porażenie dziecięce, przykurcze i zanik chodu, niedomogi mięśniowe, zespół Downa. Pobyt tam, w porównaniu do innych placówkę Missionaries of Charity, można było śmiało porównać do odpoczynku w hotelu. Ciepła woda, prysznic, zadbane toalety, i normalne jedzenie (brak indżery!).    Wcześniej jednak zrobiłem sobie niewielki urlop. Wraz z ubrankami, lekami, rurkami do odżywiania dla niemowlaków, glukometrami i wieloma innymi rzeczami przyjechała do mnie moja dziewczyna. Korzystając z okazji wspólnego podróżowania, postanowiliśmy zwiedzić północ Etiopii. Bahar Dar, tak sie nazwa miasto do którego postanowiliśmy sie udać. Planowaliśmy jeszcze przejechać się do Gonderu, miejsca lezącego u stóp Ras Dashen, trzeciego szczytu Afryki, 4554 metry n.p.m. odwiedzić święte miasto - Lalibelę, wraz z jej podziemnym kompleksem kościołów, oraz przejechać sie do Diessie, miasta które znajduje się w Parku Narodowym Etiopii. Niestety, na planach się skończyło, bo podróże to jednak kosztowna rzecz, nawet na etiopskie warunki, a nasz budżet był troszkę chudziutki.

         Ale coś więcej napisze o Bahar Dar`ze. Śmiało mogę powiedzieć że to najpiękniejsze miasto Etiopii, które odwiedziłem. Bardzo nowoczesne, rozwinięte z dobrą siecią dróg, pasami zieleni na których rosną palmy kokosowe. Ma się wrażenie ze jest się gdzieś na tropikalnej wyspie bo efekt potęguje ogromne jezioro Tana, wielkością dorównującą naszemu dawnemu województwo zamojskiemu. Żeby pokonać je wzdłuż motorówką trzeba płynąć dwa dni! W pierwszy dzień popłynęliśmy na wyspę znajdująca sie 45 min od brzegu. Na której znajduje sie kościół z rzekomo IX wieku oraz więzienie, w którym w wymyślny sposób byli

przetrzymywani oprawcy. Zdecydowanie do jednego z najciekawszych atrakcji tego miasta można zaliczyć wodospad na Nilu Błękitnym. W swoim okresie świetności prezentuje sie niezwykle okazale: z półki skalnej z wysokości 40 m w okresie deszczowym osiąga w ujściu 100m! Sto metrów spadającej tonami wody, chmura pary wodnej jaka sie przy tym tworzy widać z kilku kilometrów. Niestety, gdy my tam byliśmy wodospad miał szerokość może 3 - 4 metrów. Prawie 80% wody pochłania elektrowni, którą wybudowano tu 7 lat temu. Poza tym był okres suchy. Ale z opowiadań chłopców którzy tam mieszkali na stałe, dowiedziałem się ze czasem podczas silnych deszczy elektrownia jest wyłączana i można podziwiać przepiękny widok potęgi natury. Chociaż wprawdzie już okiełznanej. Chłopiec mówił ze jak jest duży strumień to cała jego wioska idzie wziąć prysznic.

         Bahar Dar w swoim klimacie przypomina typowe atrakcyjne kolorowe miejsce z okładek czasopism turystycznych. Warto tu przyjechać. Natura tu, wciąż nie jest naznaczona działalnością człowieka, hipopotamy po zmierzchu kręcą się tuż koło mola, pelikany z wielkimi dziobami ogromnymi stadami startują z przybrzeżnych zatoczek, a słońce o wschodzie ma kolor czystego złota. Szkoda tylko że kilka dni wcześniej ukradli mi aparat, mógłbym przesłać Wam kilka pięknych zdjęć.   Ale wakacje niestety skończyły sie szybko i wróciłem na ziemie a dokładnie do Dire Dawa, zmierzyć sie z twardą jak czerstwa  Indzera rzeczywistością.

Musze zmierzyć sie z urzędami w walce o swoją wizę. Niestety pierwszą rundę przegrałem, miałem wyjechać do Dżibuti celem odnowienia pozwolenia na pobyt a tu niespodzianka: w konsulacie Dżibuti nie ma znaczków na wizę, będą w następnym tygodniu, co za absurd?! A pozwolenie na pobyt w Etiopii kończy mi sie w środę.

Poszedłem wiec do urzędu emigracyjnego Etiopii gdzie dali mi pozwolenie pobytu na 10 dni. Eh kolejne wydatki, ale mam czas przynajmniej żeby poczekać na wizę do Dżibuti, potem w Dżibuti zapłacić za wizę do Etiopii, a dolary niestety lecą, bo w takiej walucie życzą sobie płacić urzędnicy. Z drugiej strony może to i dobrze, mam okazje wprowadzić karty pacjentów w ośrodku Sióstr w Dire.

Karty pomogłyby w przeprowadzania rehabilitacji i usystematyzowałyby prace. Chociaż znając usposobienie tutejszych ludzi, wiem jakie będzie to trudne. Ciężko im sie przyzwyczaić do roboty papierkowej, która bądź co bądź pomaga w pracy. Nie rozumieją tego. Po drugie też

Trafił mi sie pacjent który ma mocne przykurcze, miał wodogłowie gdy był mały i to doprowadziło do upośledzenia umysłowego. Nikt nie chce z nim pracować, a problem jest w miarę prosty do rozwiązania, wymaga jednak stałej opieki. Jutro jestem z kolei umówiony do pracy do miejscowego szpitala, na oddział rehabilitacyjny. Chciałbym pokazać im parę technik pracy. Gdy byłem pierwszy raz w szpitalu i zbliżaliśmy sie do pokoju rehabilitacyjnego już od korytarza usłyszałem wrzaski i krzyki pacjenta. Gdy wszedłem do środka i zobaczyłem co robią z tym człowiekiem chciało mi sie śmiać, było tak niedorzeczne! Z drugiej strony nie ma co sie dziwić, w końcu rehabilitacja w Etiopii liczy sobie dopiero 3 lata.

Bóg zapłać jeszcze raz za pomoc i modlitwę, Szczęść Boże!       

   Mateusz Patro

Zmisji Mateusza

Powrót

Dzisiaj jest

czwartek,
28 marca 2024

(88. dzień roku)

Zegar

Święta

Czwartek, Wielki Tydzień
Rok B, II
Wielki Czwartek

Sonda

wszystko i nic

informacji o parafii

ogłoszenia parafialne

jestem tu przypadkowo

strona mi się podoba

strona taka sobie

co zmienić ---- napisz w księdze gości - anonimów nie rozpatrujemy


Bierzmowanie 2018

Wyszukiwanie

Statystyki